Lubicie łakocie? Takie robione w domu? :)
U nas piekarnik chodzi bardzo często, ale od pewnego czasu, do rozpieszczania rodziny, znajomych i mechaników od naszego auta, używam.. patelni ;)
Te z Was, które śledziły relacje blogerek o spotkaniu warszawskim 8.06, być może zauważyły przewijające się na zdjęciach Rozetki..
Ponieważ to jeden z ulubionych naszych łakoci, robię je wręcz hurtowo ;), a Młode na sam zapach, wchodząc do domu, zaczynają skakać z radości, więc postanowiłam podzielić się z Wami tajemnicą wytwarzania tych małych kruchutkich cudów :)
Na początek musimy "popełnić" małą inwestycję, a mianowicie zakupić formy.
Ja swoje ściągałam z Czech, za równowartość... 12zł? ;) naprawdę nie pamiętam, mam już je trochę czasu, ale można je znaleźć na alledrogo, na bazarkach u naszych wschodnich sąsiadów [najsolidniejsze]. W moim komplecie znalazła się śnieżynka, dwa kwiatki i... miseczka :)
Tę ostatnią zrobić tak, by była perfekcyjna, z płaskim dnem i nadająca się do nakładania do środka różności, to niestety więcej ćwiczeń, ale efekt... genialny! :) zwłaszcza, kiedy dorobi się "pałączki" i mamy malutki koszyczek łakoci ;) [niestety nie znalazłam zdjęć ani koszyczków ani miseczek, może uzupełnię jak zrobię znowu :) ] . Kupowałam komplet 4 foremek z 2 wkręcanymi uchwytami.
Możecie też po prostu poszperać w necie, tudzież szufladach naszych mam i babć ;)
Tą ostatnią drogą zdobyłam moją formę potrójną :) Jest znacznie solidniejsza od mojego kompleciku, stalowa, ciężka, dużo dłużej się rozgrzewa, i robi trzy.. hmm.. różnosezonowe wzory ;)
Ale też nie stygnie tak szybko, co jest również dużym plusem, ponieważ można rozgrzewać ją co 2-3 porcje.
Kiedy już zaopatrzymy się w formy, przygotowujemy najzwyklejsze pod słońcem, rzadkie... ciasto naleśnikowe ;)
Proporcje? hmmm... powiedzmy, że:
szklanka mąki, szklanka mleka, szklanka wody, jedno większe jajko, dwie łyżki cukru, szczypta soli, łyżka oleju i łyżka spirytusu ;)
Z mieszaniny mleka i wody wychodzą najkruchsze, cukru nie można dać za wiele, ponieważ ciemnieją za mocno, a spirytus - wyparowuje całkowicie w zetknięciu z gorącym olejem, więc możecie dawać ciacha dzieciom i kierowcom bez obaw ;) Bez tego dodatku rozetki wchłoną dużo oleju i nie będą tak kruche, a chodzi o to, by kalorie się ich aż tak nie imały ;) i by gotowe twory dosłownie rozpadały się w ustach :)
Kiedy ciasto wymieszamy, w zależności od konsystencji dodajemy mąki lub płynów tak, by uzyskać gęstość śmietany albo...dobrego lakieru do paznokci :D czyli nie całkiem płyn, ale też nie za gęste ;)
Po pierwszych próbach możemy ponownie zmodyfikować gęstość bez problemu.
Następnie nalewamy na patelnię oleju [można dodać planty dla podniesienia temperatury] tak, by zakryło nam nasze wstawione do środka formy w całości, i rozgrzewamy wszystko do wysokiej temperatury. Bardzo wysokiej. Nie zapomnijcie, że formy mają być w środku ;) za słabo rozgrzany metal nie "złapie" ciasta.
Kiedy mamy dobrze rozgrzaną formę, zanurzamy ją w cieście na sekundę do dwóch, i przenosimy ją na patelnię, przytrzymujemy przez moment, aż rozetka od formy lekko odejdzie, wyjmujemy kształtkę z ciasta i wstawiamy obok, do ponownego rozgrzania.
I teraz bardzo ważny element. formę zanurzamy tak, by nam się ciasto nie przelało górą, bo go nie damy rady ściągnąć ;)
Zresztą, zobaczcie to na fotkach, załapiecie bez problemu :) Na trzecim widać moment odchodzenia ciasta :)
Kiedy forma jest prawidłowo gorąca, usłyszymy syk przy wkładaniu jej do ciasta, a kiedy ją uniesiemy, zostanie nam na niej cieniuteńka jak papier warstewka. Jeżeli spadnie nam ona zanim doniesiemy do patelni - metal był zbyt chłodny. Operując na raz 2-3 formami, robimy to błyskawicznie, bez nudzenia się podczas czekania na rozgrzanie, dopieczenie, etc. Obracamy w trakcie raz.
Ja smażę na dwóch patelniach, i mam akurat zawsze trzy stadia smażenia, więc żadnych przestojów, a kiedy ściągam usmażoną, akurat robi mi się miejsce [i forma jest nagrzana odpowiednio], na nową ;)
Dosmażamy rozetkę wedle gustu, mogą być bardzo jasne:
Mogą być wysmażone [ja takie wolę]:
Możecie też je podbarwić, ale proszkowymi barwnikami, lub naturalnymi [sok z buraka, chlorofil]. Płynne, przynajmniej u mnie się słabo sprawdziły, co widać na zdjęciu z "bladziakami", jest tam jedna różowa. Niestety płynny barwnik nie wytrzymuje temperatury i blednie albo zmienia kolor ;)
Po usmażeniu wykładamy rozetki na ręczniki papierowe, jeżeli chcemy słodsze, posypujemy cukrem pudrem i łapiemy za ścierkę do odganiania sępów wykradających ciacha na gorąco [można takie jeść :)], bo inaczej nie damy rady spróbować i spędzimy cały dzień przy kuchence, by doczekać momentu, kiedy w końcu łasuchy się najedzą i dadzą nam też się podelektować ;)
Najlepsze, i perfekcyjnie zrobione są, kiedy po ostygnięciu musimy podnosić je niemal nie dotykając, a w ustach, z delikatnym trzaśnięciem, rozpadają się na kawałeczki;)
Zjadać na świeżo, a jeżeli coś zostanie [tiiaaa... ;)] to można przechowywać w szczelnym pojemniku. Nie wiem ile, ale kiedyś zapomniałyśmy o paru, po 4 dniach były prawie idealne, tylko pod wpływem naciągania wilgoci zrobiły się lekko gumowate ;)
Próbowałam też zrobić wersję bez foremek, ciasto musi być dwa razy gęściejsze. Włożyłam je do woreczka i odcięłam rożek.
Następnie wyciskałam kształty na patelnię.
Te jednak wychodzą miększe, nie tak kruche, powinny ostygnąć przed jedzeniem by stwardnieć, i nie ma szans, by były takie kruchutkie i "trzaskające" jak rozetki ;)
Ale robiłam też takie spirale na całą patelnię i Młode pałaszowały z radością takie pozwijane "sznurki" ;)
Jak Wam się ten pomysł podoba? :)
Dziewczynom na zlocie ponoć smakowały, a znajomi i rodzinka, żądają ich ode mnie regularnie ;)
Łasuchowo dla odmiany ;) Cholera Naczelna
zamawiam takie foremki
OdpowiedzUsuńwięc czekam na Twoje Rozetki :*
UsuńNawet nie miałam pojęcia że istnieją takie foremki, fajnie wszystko pokazałaś na zdjęciach, bo w życiu nie wpadałbym na to, że to takie stempelki się robi ciastem :)
OdpowiedzUsuńja odkryłam je kupując inne, do produkcji "uli" ;)
Usuńzobaczyłam, zamówiłam, a później dopiero zastanowiłam się "z czym to się je" ;)
a teraz są w użyciu u nas baaardzo często :)
Fajnie, że o tym napisałaś :) Moja mama ma foremkę z Czech w kształcie motyla, która ma chyba z 20 lat ;) Kiedyś robiła rozetki, ale nie zgubiła przepis i już dawno ich nie było w naszym domu. Dzięki za przepis i tego posta :)
OdpowiedzUsuńja marzę o motylku, niestety nie mogę się zebrać żeby zamówić.. może na to lato.. bo motylki wychodzą RPZEPIĘKNE!!! :)
UsuńOO Rewelacja, chyba pierwszy raz takie smakołyki widzę :) Nic tylko i mnie por a spróbować :)
OdpowiedzUsuńspróbować naprawdę warto :)
UsuńFantastyczne! Ciekawe jak mój dwulatek zareagowałby na takie spiralki :)
OdpowiedzUsuńteż mnie zaciekawiłaś :)
Usuńjak zrobisz, to daj znać :)
tylko pamiętaj, otworek malutki!
te spiralki strasznie przypominają mi tradycyjne indyjskie słodycze 'jalebi' :)
OdpowiedzUsuńa to nie wiem, nie znałam. jak wrócę po południu, to się im chętnie przyjrzę :)
UsuńPierwszy raz widzę coś takiego i aż mam ochotę spróbować! Niestety jestem kompletnym antytalenciem kulinarnym, ale opcja podrzucenia mamie przepisu jest równie kusząca ;) Ale to skomplikowane... I ogólnie rozumiem, że ma smak ciasta naleśnikowego? A próbowałaś w ciasto wmieszać jakieś dodatki typu zioła, papryka? Wydaje mi się, że mogłoby wyjść coś ciekawego :D
OdpowiedzUsuńvamppiv.blogspot.com
czy ma smak naleśników... chyba tak ;) trudno je skojarzyć z tym smakiem przy tak kolosalnej różnicy w odczuciach dotykowych ;)
Usuńco do papryki, to bym uważała ze słodką, bo przy tak wysokiej temperaturze może zgorzkinieć. I tym kryterium należy się kierować przy wyborze dodatków.
jednak generalnie można wmieszać niemal wszystko :) albo posypać czymś po wierzchu [ładnie wszystko przylega zanim ostygną].
rozetki same z siebie mają bardzo neutralny smak, więc mogą służyć i jako słodki deser na paterę, i jako słona przegryzka do piwa :)
Ja byłam oczarowana nimi! *.*
OdpowiedzUsuńo, jak miło Cię widzieć :)
Usuńcieszę się, że smakowały!
Jakie smakołyki ; )) .
OdpowiedzUsuńsuper wyglądają a pewnie jezcze lepiej smakują,
OdpowiedzUsuńWygląda to bardzo ładnie, aż żal zjeść :) U mnie w domu pełnię rolę antytalentu kuchennego (tzn dobrze mi idzie wyłącznie spożywanie), ale podrzucę ten pomysł mojej lepszej Połówce... :) No i muszę rozejrzeć się za tymi foremkami.
OdpowiedzUsuńPOLECAM!
OdpowiedzUsuńPróbowałam i są przepyszne :D Jak ktoś się jeszcze zastanawia czy robić-to niech bierze patelnie, formy i do roboty! :D
Świetne :D
OdpowiedzUsuńmniam :D aż mi smaków narobiłąś :)
OdpowiedzUsuńMniam :D takie fajne, pomysłowe ;)
OdpowiedzUsuńWspaniały pomysł :) Nie miałam pojęcia o istnieniu takich foremek...
OdpowiedzUsuńPS. Nie wiem, gdzie mieszkacie, ale gdyby to było gdzieś w pobliżu, chętnie bym się pojawiła na degustacji :D
Mniaaaam, aż się głodna zrobiłam :D
OdpowiedzUsuńA mnie się podobają te bez foremek:)
OdpowiedzUsuńPyszne były! :)
OdpowiedzUsuńIntrygowały mnie te pychotki na zdjeciach z Waszego blogowego spotkania. Szukam foremek :)
OdpowiedzUsuń