zdjęcie ze strony rapgenius.com |
Uchyliłam oko i rzuciłam soczystą zapowiedzią czyjejś śmierci...
- mamo! jakiś pan stoi za drzwiami i o Ciebie pyta! - zameldowało dziecię.
Ponieważ byłam już w trakcie naciągania na grzbiet czegoś [mordowanie nago w taką zimnicę to -3 do przyjemności tegoż czynu], dotarłam do przedsionka dosyć szybko, i z zapowiedzią apokalipsy na twarzy, otworzyłam.
Na zewnątrz zobaczyłam swoje totalne przeciwieństwo. po 1. facet, po 2. przytomny i kompletnie ubrany, po 3. z twarzą jaśniejącą uśmiechem tak pełnym szczęścia, że aż pojawiła mi się przed oczyma groteska ewentualnych następnych paru minut, kiedy to uśmiechałby się tak nadal będąc rozszarpywanym na strzępy przez niewyspaną furiatkę. Szczęśliwych ludzi kijowo się zabija, nie ma tego efektu dramatyzmu, łez... sami wiecie..
- pamięta mnie pani? ja od rowerów. przepraszam, że obudziłem, ale przyszedłem zaprosić panie w niedzielę na rynek o 10:30, będziemy dawać dzieciakom rowery i będzie fajnie, a na te wasze znaleźliśmy świetnych bliźniaków. zapraszam serdecznie!...
Zaspany mózg zaczął powoli łączyć fakty. Jak parę tygodni temu znalazłyśmy ogłoszenie, zadzwoniłyśmy, przekazałyśmy za małe rowery Młodych na pewną fajną akcję pro-dzieciakową... I jakoś tak mordercze myśli uleciały, uśmiech wykwitł i na moim licu, i miło się tak zrobiło, że człowiek osobiście przyjechał nas zaprosić na uroczystość, mimo że, w dbałości o komfort dzieci, darowizny są anonimowe... A my wspomniałyśmy po prostu mimochodem, że chętnie staniemy gdzieś w tłumie, by zobaczyć radość obdarowanych, pokażemy Młodym, ile przyjemności daje dawanie, zwłaszcza dzieciakom z marzeniami, którym się nie poszczęściło na tyle, by rodzice mieli możliwości, i zapytałyśmy gdzie będzie jakieś ogłoszenie o tym...
Uwielbiam małe miasteczka!!! :)
I chrzanić anonimowe puszki, wielkie sprawy, wielkie akcje... Owszem, są potrzebne i dobre, i dobrze, że są, ale nawet gdybym i dziesięć tysięcy dolarów wrzuciła do medialnej fundacji, gdyby mi za to przybili złota tabliczkę na czole, nie poczułabym nawet ułamka tej przyjemności, której doświadczyłam właśnie, dostając osobiste zaproszenie na uroczystość, gdzie anonimowo skryte w tłumie będziemy mogły zobaczyć radość tych młodziaków, którzy dostaną coś, co nie jest im niezbędne do życia, ale spełni jakieś ich małe marzenia i da dziecięcą radość.
Nie zrozumcie mnie źle, proszę, ja wiem, że podstawowe do życia rzeczy są cholernie ważne i kiedy ktoś jest głodny, nie zapełni brzucha rowerem. Ale kiedy widzę te wszystkie apele o pomoc, ogarnia mnie smutek i złość. Dlatego, że to dziecko jest głodne, że brak leczenia często zabija... Jestem wściekła na to, że ten świat jest podły i niesprawiedliwy, że to jest coś tylko na krótką chwilę, a do tego dorośli i rząd powinni mu to zapewnić nie musząc licząc na obcych ludzi.
Natomiast nasz rząd korzysta z tego, że nie musi, bo ludzie wszystko za niego załatwią.
Kiedy natomiast mogę spełnić dziecięcą fanaberię, dać coś zbędnego w teorii, ale istotnego dla jego DZIECIŃSTWA, zabawę i chwilę taką, którą być może zachowa we wspomnieniach jako radość - wtedy cieszę się razem z nim. Daje mi to nieziemską radość, czystą od współczucia, żalu, poczucia bezsilności nad resztą losu tego dzieciaka.
zdjęcie ze strony http://content.time.com/time/specials/ |
Może uznacie, że jestem płytka, że nie wiem co to w życiu priorytety. Ale w zalewie biedy, cierpienia i wołania o pomoc zewsząd, świadomie odwracam wzrok, nie lajkuję i nie udostępniam każdego obrazka z podpisem "jak nie udostępnisz to jesteś okropną osobą"
[swoją drogą kłuci mi się hasełko "lubię to" z czymś tragicznym w "lubianej" treści. czyli podoba mi się czyjaś tragedia? ]
A uprzedzając posądzenia, że jestem bez serca, bo nie wiem, co to znaczy bieda.
WIEM, co to brak pieniędzy. Coby nie było.
Nie jestem panienką z bogatego domu. Mam za sobą i takie czasy, kiedy nie miałam za co kupić zwykłego chleba w biedronce. Kiedy musiałam odesłać swoje małe dzieci do babci na parę tygodni, za pożyczone pieniądze, żeby nie były DOSŁOWNIE głodne, i wyłam, nie, nie płakałam, ja wyłam, skręcając się z tęsknoty za nimi i głodu zarazem.
Do dziś mam w sobie olbrzymią wdzięczność za znajomych, którzy w tamtych momentach uszanowali moją godność, i lawirowali w taki sposób, byśmy coś zjadły, a jednocześnie wszyscy udawali, że nie wiedzą, jak wielką przysługę robią zapraszając na gar młodej kapusty czy "zostawiając" wielką pizzę na naszym stole "bo sobie dziewczyna przypomniała w trakcie pierwszego kawałka o diecie".
Pamiętam ból upokorzenia, bijący w każdą pojedynczą komórkę mojego ciała, kiedy poszłam do zakonu Św. Alberta, a przemiły zakonnik wręczył mi zgrzewkę mleka, zgrzewkę mąki i pudło makaronu z darów unijnych. Paczkę tego makaronu mam do dziś.
Pamiętam, jak zgięłam kark i poszłam do opieki społecznej, gdzie zadufana baba oświadczyła mi, że skoro mam zasądzone wysokie alimenty na dzieci, to mam jej głowy nie zawracać, mimo, że ich nie dostaję od dawna. Mam zgłosić się do komornika, i nieważne, że komornik nic nie zrobi, skoro delikwent-tatuś przynosi co parę tygodni jakąś stówkę czy dwie, by do windykacji nie trafić. Poszłam tam poprosić o jednorazową pomoc, choćby o obiady w szkole dla dzieci. Usłyszałam, że mam sprzedać wszystko co jeszcze posiadam, pozbyć się zwierzów [nawet myszoskoczków!], zamknąć firmę, która miała chwilową czkawkę [nie generowała zbytnich strat, ale też nie dawała żadnych zysków akurat], zostawić swoją Połówkę i udać się do domu samotnej matki, wtedy tam dostanę może pomoc, a póki co, to oni mogą mi przysłać kontrolę, czy nie odebrać mi dzieci.
Tak. Otrzymałam wtedy dosadną lekcję, by nigdy więcej nie pokazać nikomu, że jest źle.
To tylko parę z wielu takich sytuacji. Nasze życie było jak cholerny rollercaster. Nawet teraz, to pisząc mam mokre policzki i zaciśnięte wszystko od gardła po żołądek.
Na dziś to jest przeszłość. Zatrzaśnięta za grubymi wrotami i tylko jeszcze gdzieś z tyłu strach wrzeszczy jak opętany "nie pisz tego! nie zapesz!".
Dziś mogę powiedzieć, że tamte czasy zostały daleko za nami, wypychane ze wspomnień, kiedy tylko próbują się wychylić, mignąć w świadomości. A robią to za każdym razem, kiedy widzę kolejny łańcuszek "pomóż", zdjęcie smutnej buzi z podpisem "nakarm" czy spot z brudnymi dzieciakami w dziurawych butach [czemu one są brudne? bieda nie równa się błotu na twarzy!] .
Ale wiecie co? Pamiętam jeszcze jedno. Dwa rowery, które Młode dostały w prezencie kiedyś wcześniej. Nikt ich nie chciał odkupić, więc stały sobie w kącie kpiąc z naszej sytuacji swoim soczystym błękitem i markowym napisem na ramie. Więc wytargiwałyśmy je na dwór, i wsadzałyśmy na nie dzieciaki, a one roześmiane jeździły wokół, i na ich buźkach była ta wielka dziecięca radość. Niewinna, nieświadoma, taka 'tu i teraz'.
I dlatego być może, moje postrzeganie świata i priorytety są tak "zwichrowane", ale cholernie się cieszę, że po tych wszystkich latach bicykle trafią do innych dzieciaków, dzięki akcji zorganizowanej w naszym miasteczku.
W termiach WOŚP nie wychodzę z domu, coby uniknąć zażenowania, nieodmiennie towarzyszącemu mi, kiedy za parę złotych wepchniętych do puszki, ktoś próbuje przyklejać mi na kurtce czerwony znaczek "wygrzebała coś z portfela, niech się poczuje jak wielki filantrop i pokaże światu że para się dobroczynnością". Nie. Za to bez ani sekundy zastanowienia złapałam za telefon, kiedy znalazłyśmy ogłoszenie o zbiórce rowerów.
Rowery. Male i duże, stare, rozklekotane, niepotrzebne. Zebrane, naprawione i przekazane do małych pasjonatów cyklingu, którzy naprawdę chcą jeździć. Do tego regularne zajęcia rowerowe, rajdy, promowanie zasad bezpieczeństwa na drodze oraz zdrowego transportowania się ;) .
I czysta przyjemność wpierania takich akcji.
Poprosimy takich więcej!
I oby jak najwięcej było ludzi z pasją, jak nasz dzisiejszy poranny gość, którzy nie zbierają pieniędzy, tylko "rzeczy do życia wcale nie niezbędne". Na dziecięce radosne chwile, na zabawę, zapomnienie, radość i wspomnienia.
Bez wielkiego medialnego rozgłosu na cały kraj, bez sztabu marketingowców, bez spotów z płaczącymi, smutnymi maluchami.
Po prostu. Małe święto dla grupy dzieciaków zorganizowane przez ludzi, którzy pamiętają o tym, że nawet kiedy jest ciężko, to dzieci mają do życia inne podejście, a ich potrzeby są często zgoła inne niż pieniądze...
A gdyby do tego ludzie pomagali lokalnie, realnie wokół siebie, a nie tylko w tych wielkich ogólnopolskich akcjach raz do roku; gdyby taka pomoc opierała się nie tylko o pieniądze, ale również o inne rzeczy i wartości, to może znieczulica społeczna nie byłaby taka duża, sieć nie byłaby zaspamowana kolejnymi smutnymi obrazkami, a biedy i tragedii byłoby dużo mniej.
Rozejrzyjcie się dookoła. Może w Waszej okolicy też ktoś właśnie zbiera rowery? Popytajcie znajomych, prawie na 100% znają kogoś, komu przydadzą się ubrania dla dziecka w dobrym stanie, albo własnej roboty przetwory, których macie w nadmiarze? A może kogoś nie stać na to, by upiec swojej pociesze na urodziny tort? Albo Wasze dzieci mogą wesprzeć jakieś akcje organizowane w szkołach, na przykład darmowymi korepetycjami dla młodszych kolegów, tudzież kanapkami na "Nie karm śmietnika drugim śniadaniem"?
Małe radości, lokalne działania, mogą dać więcej radości ludziom wokół, niż niejeden bogacz dużym czekiem.
zdjęcie ze strony www.huffingtonpost.com |
Cholera Naczelna
ps.: a teraz zobaczymy, jak moje kontrowersyjne poglądy sprawią, że liczniki poszybują mi w dół ;)
natomiast dla kontrastu następna notka będzie zakupowa ;)
Kochana!
OdpowiedzUsuńFantastyczna akcja z tymi rowerami!
Ja otrzymałam tyle pomocy po diagnozie Juniorka, że nigdy, po prostu nigdy się nie spodziewałam tego.
Bardzo chętnie biorę udział w różnych charytatywnych akcjach, najbardziej lubię te miejscowe :). Wiem, ile to daje radości.
Wiesz... jak sobie dzieciaki poszaleję na tym rowerze, to na pewno odczują więcej radości i dobroci niż gdyby bułkę dostały :)
Dokładnie! :)
UsuńJa z kolei pamiętam, kiedy po diagnozie Najmłodszej, musiałam niemal siłą wybijać z głów jej nauczycielom zbiórki pieniędzy i inne takie ;)
Znaczy doceniamy chęci, to cudownie, że ludzie chcieli, ale tak jakoś... wolałabym by zamiast tego skrzyknęli się i odwiedzili ją w domu, kiedy po przeszczepie nie mogła wychodzić. Tego chyba brakowało jej najbardziej.. koleżanek i pomocy w byciu na bieżąco z nauką.
Jestem w totalnym szoku, ale najważniejsze, że udało się wyjść na prostą. I oby tak dalej :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie takie akcje mnie cieszą....
Akurat jeśli chodzi o WOŚP to jestem tego samego zdania, co Ty.
U mnie ostatnio co miesiąc organizowana jest zbiórka niepotrzebnych ciuchów. (powiem Ci szczerze, że tak naprawdę nie wiem co się później z nimi dzieje ;) ).
Na punkcie wyciągania wszystkiego od wszystkich jestem na tyle wyczulona, że zawsze podejrzewam jakiś podstęp. Czy bezpodstawny? Sama oceń: 1 Idzie starszy facet "Daj pani 50 gr, 1 zł" Widać, że "żul" Zbiórka żywności WOŚP (podobne zdanie do Twojego) i jeszcze jedna sprawa. Kilka lat temu pod Stokrotka stała kobieta z metalową puszką z nadrukiem zdjecia chłopca chorego na raka. (dokładnie pamiętam ten wieczór) No symbolicznie 1 zł, 2 zł. Wiesz, co się okazało? Ktoś zgłosił tego samego wieczora, że to oszustwo. I faktycznie. Policja się skontaktowała z rodzina tego chłopca potwierdzili, że babka to zwykła złodziejka. Podobno 2 tys. zebrała.
A takie akcje jak ta i podobne są świetne i satysfakcja wielka, bo co moze być piękniejszego jak nie radość dziecka :)
Pozdrawiam, Tusia :)
Heh, takich ludzi to oskórowywać i solą sypać...
UsuńMy też trzy razy pytałyśmy, jak sprawdzają kandydatów, coby później rodzice nie puścili sprzętu za flaszkę [tak, jestem przewrażliwiona], ale całość jest monitorowana przez miasto i zapowiada się fajnie :)
Napiszę tylko jedno - popłakałam się...
OdpowiedzUsuńoj Oluś... ale widziałaś mnie przecież, na zagłodzoną nie wyglądam, co? ;) :*
UsuńSpojrzałam się na swój komentarz - stwierdzam, że jestem gadułą- :). Aaa boś mnie zagięła długością posta... :))
UsuńMusiałam pomyśleć, ochłonąć
Ale, kurcze zawsze się zastanawiam: Skąd u ludzi taka znieczulica?
I skąd u tak drobnej brunetki tyle siły?
Kochana podziwiam Cię :*
Słońce, ale ja takie komentarze najbardziej sobie cenię :* widzę, że nie piszę w próżnię, że jesteście ze mną, chłonę każde słowo, mimo, że czasem nie na każde odpowiadam ;)
UsuńSwoją drogą, zainteresuj się, co się dzieje z tymi ubraniami. u nas też są zbiórki, ale ja wolę wrzucić do kontenera PCK, odkąd wiem, że od każdej sztuki przekazują złotówkę na słuszne sprawy, a ciuchy idą do ciuchlandów, a ze zbiórek często tylko idą do ciuchlandów ;)
Wcześniej zawoziłam ubrania bezpośrednio do MOPS-u. I nie raz widziałam, że kobietki tam przychodzące wybierały coś dla siebie i dzieci :) Ale najczęściej przekazywałam do znajomej w bardzo ciężkiej sytuacji. Tylko teraz, po przeprowadzce, nie mam już takiej możliwości, więc jak czyściłyśmy szafy, to poszło do kontenerów duuużo worów :)
Znieczulica wynika chyba z... nadmiaru cierpienia wokół, serwowanego w dawkach po prostu walących na głowę.
A drobna taka to ja nie jestem ;) zwłaszcza w szpilkach :D :P
I ja też ryczę. Dużo przeszliście.. Jestem teraz w ciężkiej sytuacji, nie jest tragicznie, ale nie jest też wesoło.. Zostałam sama z dwójką małych dzieci na wynajmowanym mieszkaniu. Jak na razie pomagają mi rodzice, wkrótce wyprowadzam się do babci.. Też schyliłam głowę i poszłam do mopru, pomogli mi. Teraz nie wstydzę się prosić o pomoc kiedy jej potrzebuję. Jeżeli alkoholicy mogą i korzystają, to dlaczego ja samotna matka nie mogę? Wcześniej się wstydziłam i to bardzo.. Po tym, co przechodzę teraz nie wstydzę się. Nawet jeśli miałabym żyć tylko z zasiłków- będę to robić. Dzięki choremu prawu muszę wszędzie podawać męża- który teraz Bóg wie gdzie jest.. Nie mogę dać dzieci do przedszkola i żłobka- nie dostaną się. Z zasiłkiem rodzinnym jeszcze nie wiadomo..
OdpowiedzUsuńCholero- patrząc na Ciebie.. jesteś moją nadzieją na lepsze jutro. Dziękuję Ci za tego posta.
Ściskam- Marta.
Marta, będzie dobrze. Czasami "cofnięcie się" jest potrzebne do tego, by złapać grunt i odbić się do góry.
UsuńJa obecnie też korzystam z wszelkiej pomocy. Życie nauczyło mnie, że byłam głupia uważając, że ja sobie poradzę, nie będę korzystać z czegoś, co komuś innemu jest bardziej potrzebne. Że ja przecież też potrzebuję, jestem matką, i dlaczego niby ja mam nie korzystać, skoro biorą, i dobrze żyją ludzie, którzy zamiast na dzieci, wydają te pieniądze niejednokrotnie na alkohol, imprezy, czy robienie kolejnych dzieci, które lądują w domach dziecka i cierpią, a ja żyły sobie wypruwam czasami, więc czemu nie? Każde 100zł to duże pieniądze. Nawet, gdybym miała je dać dziecku w ramach kieszonkowego, to czemu nie? Bardzo mnie ucieszyła ostatnio pani w OS, która nie pytała, czy chcę zasiłek, tylko kazała wypełnić, podpisać się, i jeszcze zaiwaniać z papierami dziecka, żeby się starać o status niepełnosprawności. Ja naiwna myślałam, że skoro to "tylko" dłoń, to to nie jest niepełnosprawność. Pani oświadczyła, że mam iść, i jeszcze dostać zasiłek na nią, zwłaszcza, że nadal co rusz w szpitalach spędzamy sporo czasu.
Długo byłam głupia. Wstydziłam się.
Teraz już nie.
I Ty też korzystaj z czego się da, bo w końcu robisz dla tego państwa bardzo wiele wychowując kolejne produktywne jednostki, które zaraz będą płacić podatki.
Dziękuję Ci też za ostatnie zdanie. Bardzo mnie cieszy świadomość, że mój wpis, prócz całości, wniósł coś pozytywnego i choć krztę nadziei w czyjeś [Twoje] życie :*
Dominika
Takie osoby powinny pracować we wszystkich tego typu urzędach. Pomocne.
UsuńNie pomyślałam o chłopcach jak o przyszłych podatnikach, ale masz rację.. Kiedy poszłam do mopru, znajoma powiedziała, że to nie są duże pieniądze. Kolega kiedy to usłyszał powiedział mi mądrą rzecz: "Nie ważne czy to będzie 20 zł czy 200 zł. To są pieniądze, które wydasz na swoje dzieci. Pieniądze takie leżą na ulicy, wystarczy się po nie schylić. Dasz radę" .
Po swoim toksycznym małżeństwie poszłam szukać pomocy dla siebie, aby nie zwariować i szybko się pozbierać. Trafiłam na Al-Anon i na fantastycznych ludzi, którzy pomogli mi zadbać o siebie i o dzieci. Od tamtego momentu szukam zawsze myśli pozytywnych, dopatruję się ich nawet w najgorszych momentach.. Nadzieja- ona umiera ostatnia, dlatego jest bardzo ważna :)
Po stokroć więc dziękuję :) :*
Ja też się popłakałam...
OdpowiedzUsuńUważam, że takie akcje są bardzo ważne, dużo ważniejsze niż wielkie, ogólnopolskie, nagłaśniane we wszystkich mediach. Osobiście wrzucam do owsiakowej puszki zawsze jeśli tylko mam okazję, bo jeśli kiedyś ja albo moi bliscy potrzebowalibyśmy pomocy chciałabym, aby jego sprzęt w tym pomógł. Wspieram także mniejsze akcje, o których mało kto słyszał i mają zasięg lokalny.Masz do tego piękne, zdrowe podejście i dobrze.
Ale, jak sama wspomniałaś, najważniejsze jest wsparcie i każda pomoc, nawet ta niematerialna. Dla nas to drobny koszt, a dla drugiego człowieka może być promykiem nadziei.
Pozdrawiam :*
Kasiu, obyśmy nigdy nie musiały korzystać z pomocy innych :) Niemniej, dokładnie, jeżeli tylko możemy, pomagajmy tym, którzy jej obecnie pomagają, i najlepiej w taki sposób, by mieć pewność, że nasza pomoc trafiła do właściwych osób :*
UsuńWiesz, ja nie mówię, że nie doceniam WOŚP-u. uważam, że robią kawał dobrej roboty, i tłukąc się po szpitalach nie raz wyłapuję serduszka na sprzętach, ba, Najmłodsza miała skanowane nogi takim sprzętem, kiedy było podejrzenie przerzutów do łydek. Po prostu mnie męczy ta cała otoczka wokół tego wszystkiego. Nie chcę serduszka na klacie. Wolę zaszyć się w domu i kiedy wpłacać coś, to cichutko, za pomocą komputera i bez trąbek ;)
Życie to nie jest bajka i faktycznie czasami trzeba upaść bardzo nisko by móc znowu żyć , funkcjonować i czegoś się nauczyć. Jeśli chodzi o WOŚP to ja jeśli nie wrzucę do puszki to wyślę smsa... ich sprzęt pomógł uratować mojego chrześniaka, teraz ja jestem matką i nigdy nic nie wiadomo, chodź zdaję sobie sprawę że wyręczamy Nasze Państwo, które umywa ręce.
OdpowiedzUsuńKlusi
i nie przeczę, chwała im za to :) jak już pisałam, po prostu mnie męczy już robienie z tego raczej gigantycznej imprezy na pokaz, wolę małe, "kameralne" formy pomocy, albo takie z własnego domu ;)
Usuńmam nadzieję, że żadna z nas nie będzie musiała korzystać z tych sprzętów... ani żadnych form pomocy... ehh.. utopia ;)
I ja też się popłakałam...
OdpowiedzUsuńU nas też bywało ciężko, ale teraz jest lepiej, ciężko się do tego wraca, nawet myślami. Podziwiam Cię.
Bywam u Ciebie od dawna, ale rzadko ślad po sobie zostawiam, zawsze słów mi brakuje...
Cudowna akcja z tymi rowerami, u mnie w rodzinie wszystkie rowery wędrują przez pokolenia ;), więc nie dałoby rady wziąć udziału akurat w takiej akcji, ale pamiętam jak oddawałam podręczniki, albo sprzedawałam ciuchy za 1 zł (bo dana osoba nie chciała przyjąć darowizny). A raz była akcja z grami planszowymi - też fajna sprawa :).
Ja wiem, że mój komentarz jest nieskładny, ale nadal gardło mam ściśnięte..
Zwłaszcza jak sobie pomyśle ile niesprawiedliwości jest na świecie... Ilu moich znajomych ma problemy i nie mogą dostać żadnej pomocy z gminy a pijaczki codziennie stoją pod sklepem i zapewnione mają wszystko - dom, węgiel na zime, jedzenie...
świat jest dziwny i każdego dnia się o tym przekonuje na nowo, gdy tylko sobie pomyślę, że już nic mnie nie zaskoczy
Całuję i ściskam
Żan
Żan, cieszę się, że jesteś :*
UsuńZ tego co widzę wokół...
OdpowiedzUsuńPomoc dostaną szybciej rodziny, dzieci zaniedbane. Brudne, głodne, gdzie ojciec czy matka piją.
I rozumiem to, bo żal dzieci przede wszystkim, że rodzice się nimi nie opiekują jak trzeba. Ale czy trzeba być brudnym i obdartym , żeby dostać to co się Tobie należy?
Jeśli masz pecha, do tego dbasz o dzieci, zawsze czyste i ubrane, dbasz o dom, starasz się , żeby wszystko grało.......... widać dajesz sobie radę i pomoc nie potrzebna . Tak to niestety u nas troszeczkę działa. Przykre.
Wydaje mi się też, że dużo zależy od tego kto siedzi po drugiej stronie biurka. Niektórzy się do tego po prostu nie nadają. Brak wyobraźni.
Brak normalnych ludzkich odruchów niestety.
U nas ostatnio zbiórka żywności , przedświąteczna. Wczoraj widziałam, że całkiem sporo mają zebrane. Panie , które to organizują znają rodziny w okolicy i produkty docierają tam gdzie powinny.
We wrześniu organizowane są wyprawki do szkoły dla biedniejszych dzieci.
każdy może przyjść i dać to na co go stać. choćby kredki czy zeszyt. Wszystko potem pakowane w paczki i rozdawane.
Obok mojego domu stoi też pudło na ciuchy z PCK. Wszystko blisko.
I w zasadzie incognito, bo kto zapamięta w tym tłumie, że ten przyniósł to czy tamto.
Akcje jak najbardziej potrzebne.
A rower, hmm... to marzenie każdego dziecka :)
Dokładnie. Przed oczami stanęli mi moi patologiczni sąsiedzi. WSZYSTKO dostają. WSZYSTKO im się należy. Przecież chleją, więc są "chorzy". Bardziej chorzy, niż ludzie bez rąk, bez nóg, z rakami, porażeniami itd. Kurwa mać, jak widzę cotygodniowe dowożenie jedzenia, przyjeżdżający węgiel, komputer z całym osprzętem i Internetem, pieniądze itd., dawane za free młodym ludziom, którzy wolą pić, niż pracować to szlag mnie trafia. W zimie sąsiad musiał odrobić ileś godzin odśnieżania. Jak on narzekał, bo niby z jakiej racji on ma pracować? Jemu się należy. Takie ścierwa zasługują jak dla mnie na karton i szmatę pod mostem, tym bardziej, że nawet dzieci przy sobie nie mają i alimentów na nie nie płacą.
UsuńA jak byłam na praktykach w domu samotnej matki? Wykładowcy nas ostrzegali. To nie są takie kobiety, jakie wy macie w głowach, kiedy myślicie o takich miejscach. To są kobiety, którym się NALEŻY. Mądrzy ludzie mieli rację. W domu samotnej matki widziałam kobiety, każda z gromadką dzieci. Biednym matkom nawet się tych dzieciaków nie chciało pilnować. Przecież w DSM są opiekunki, "za coś kasę muszą dostawać". Spytałam się jednej z mamusiek dlaczego nie pójdzie do pracy? Jakiejkolwiek, przecież może sprzątać, może iść do sklepu itd. - ja mam iść do pracy? Mnie się NALEŻY pomoc.
Niech inni zdychają, patologii się należy.
Dziewczyny, niestety macie rację co do słowa... :(
UsuńI ja się z tym zgodzę niestety..
UsuńJesteś silna, piękna, wspaniała :)
OdpowiedzUsuńJa do MOPSU już nie napiszę, chyba że będę miała na prawdę nóż na gardle. Chociaż wtedy pewnie nie napiszę tym bardziej. Nie chcę czuć się jak złodziejka, jak osoba żebrząca po resztki, po ochłapy, bo wie Pani, nie ma środków, a pani jeszcze podanie ... da pani dzieci do żłobka i stopem do pracy jeździ ... przecież można ... auto przecież macie, mąż burżuj do pracy autem musi? To niech rowerem jeździ ... po co było dzieci robić ... ehh. Nie napiszę już nic. My też czasem jak na rollercosterze, jak na karuzeli, zwłaszcza gdy dzieciaczki od połowy lutego ciągle chore, ale dajemy radę. Mogę stanąć z podniesioną głową, i powiedzieć, dajemy radę.
Super akcja! Przykro mi, że musiałyście tyle przejść, ale mam wrażenie, że ludzie których doświadczyło życie na innych patrzą sercem, czują, rozumieją, nie wytykają innym. Są pełne empatii i zrozumienia. Mają otwarte Serca. Tak jak ty. Podziwiam :)
Moniko, jeżeli ja zasługuję na Takie słowa z Twojej strony, to w drugą - przyjmij te same :*
UsuńPo pierwsze uśmiałam się z pierwszej części , podobnie reaguję w takich sytuacjach ale również uważam,że do przyjemności nie należy zabijanie ludzi z uśmiechem :)Ale jak czytałam o tej przeklętej opiece to normalnie szlak mnie trafia, znam to oj znam dziadostwo przeklęte.Też kiedyś byłam i powiedziałam sobie nigdy więcej!Rozumiem co masz na myśli mówiąc o tych akcjach do puszek.To Państwo winno zapewnić tę pomoc potrzebującym a nie wciąż czekać aż inni to za nich zrobią!I bardzo podoba mi się akcja z rowerkami:)
OdpowiedzUsuń