wtorek, 5 listopada 2013

Ziołowa paszcza, czyli Neem do zębów od Dabur

Jakiś, dosyć długi czas temu, zafundowałam sobie oczyszczanie i wybielanie ząbków. Oczywiście żadnego chemicznego, bo już kiedyś załatwiłam sobie takim paszczę. Niestety, źle trafiłam z czasem i paroma innymi czynnikami, i złapałam zonka. A raczej zapalenie dziąseł i okostnej. Cierpiałam potwornie. Nie byłam w stanie gryźć, przyjmować nic zbyt ciepłego ani zbyt zimnego, a nawet... myć zębów, ponieważ wiązało się to z okropnym bólem i krwawieniem. Ba, oddychanie przez usta i mówienie bolało jak diabli!

Oczywiście moja stomatolog zrobiła co mogła. Przepisała mi specjalistyczne pasty do zębów, płyny do płukania, ziółka ściągające, a nawet specjalistyczną szczoteczkę do zębów po zabiegach chirurgicznych i nauczyła techniki mycie w takiej sytuacji... zostawiłam w aptece fortunę :/ ... i pomogło nawet. W znacznym stopniu. Po dwóch tygodniach zaczęłam w miarę funkcjonować, choć jeszcze kolejne dwa męczyłam się, zanim doszłam do normy. Masakra.

Zapamiętała sobie te moje problemy p. Magda ze sklepu Magiczne Indie [dziękuję! dziękuję!], i przysyłając paczkę na zlot w Gorzowie, połączoną z kosmetykami do testowania dla mnie, wrzuciła tam pewną pastę do zębów..

Herbal Toothpaste NEEM od Dabur


już po pierwszym użyciu miałam ochotę opisać Wam swój opad szczęki [z zaskoczenia, nie uwiądu żadnego bynajmniej ;)] , pytanie więc: dlaczego tego nie zrobiłam?

Ponieważ postanowiłam nie poddawać się emocjom, sprawdzić dokładnie efekty długofalowe, choćby też dlatego, że moje dziąsła to wredne małpy, lubią mi wyciąć bolesny numer nawet po dłuższym stosowaniu pasty [a ja później mam zagwozdkę "co do diaska tym razem?"]
No i teraz mogę już z całą pewnością opisać Wam moją przygodę z tą kolejną indyjską pastą, tym razem do uzębienia :)


OPAKOWANIE:


Zielono-zielone ;) To jest pierwsze, co rzuca się w oczy ;) Kartonik jest zielono-zielony, tubka jest zielono-zielona z zieloną zakrętką... ;)
A poważnie. Kartonik, jak to kartonik, ląduje w koszu na dzieńdobry, więc skupmy się na tym, co pozostaje. Miękka zielona tubka z tworzywa, początkowo wydała mi się mało trwała, ale po dłuższym czasie użytkowania doceniłam jej i trwałość i wygodę w wydobywaniu ze środka reszty produktu :)
Zakrętka duża i wygodna do odkręcania nawet mokrymi dłońmi, za to otworek do dozowania pasty, moim zdaniem, sporo za duży, pasta jest wydajna i nie trzeba jej aż tak dużo, ile wychodzi przy lekkim nawet naciśnięciu tuby.


 Na opakowaniu znajdziemy też informacje o nie testowaniu na zwierzętach i tym, że pasta jest vege :)

 100 g tubka za 14,70zł, to też jest cena standardowa dla nieco lepszej pasty niemedycznej [a duuużo tańsza od tych aptecznych, których zwykłam używać].
Na pewno dostaniecie TUTAJ

SKŁAD: 




 Czysta natura, bez cukrów czy słodzików [tak tak!! cukry często są w pastach do zębów!], bez chemii, bez fluoru, za to z pyłem mineralnym.
 W sumie jak się wczytałam, to stwierdziłam, że w szoku jestem z czego się robi pasty do zębów... mąka, gliceryna, pochodna oleju palmowego.. yyy?

 ORAGANOLEPTYCZNIE:


 Zielona. To dopiero zaskoczenie, prawda? ;) A konkretnie w kolorze "jasny shrek".
 Zapach mięty spowodował u mnie intensywne i wielokrotne wczytywanie się w skład, a na końcu kapitulację ;) w końcu przynajmniej nie cynamon, który dostała Dailycooking ;) [cynamonu bym nie zdzierżyła, chociaż opis jej pasty do ząbków wywoływał we mnie wielkie pragnienie jej używania - oczywiście z wyjątkiem tego okropnego cynamonu ;) [FUJ!]
 Moja Neem jest mało zwarta. Na szczęście nie spływa ze szczoteczki, tylko czasami ucieka przy nieuwadze ;) i kiedy dotrzemy z nią do paszczy, poczujemy baaardzo mocny chłód i ostrą miętę w smaku.
Uwaga, osoby preferujące bardzo łagodne smaki past do zębów, wybierzcie inną ;) ta jest w skali "nieco wyżej niż średnia" ;)

 No, ale zaczynamy ruchy kołowe [tudzież krzyżowe - zalecane techniki mycia zębów zmieniają się ostatnio jak w kalejdoskopie ;)] w jamie gębowej. Konsystencja pasty pozwala ją rozprowadzić szybko i sprawnie po wszystkich powierzchniach kłów, siekaczy i tych żujących ;). Szybko też zauważamy, że nasz otwór ustny zapełnia się pianą, ale nie za intensywnie, akurat tak, by czuć, że jest wszędzie w miejscach szorowania, ale nie wyciekać zeń hurtem na wolność, jak u psa ze wścieklizną.
Co ciekawe, "słyszymy" w głowie uczucie, jak byśmy traktowali uzębienie pyłem, takim suchym. Mi się bardzo kojarzyło to uczucie z błotkiem z morza martwego ;) zero oślizgłości, wręcz przeciwnie. Jako osóbce przyzwyczajonej do past ściernych wszelako i kochającej pumeks u stomatologa, baaardzo mi się to spodobało po pierwszym zaskoczeniu. 
No, ale szorujemy, szorujemy, aż mniej więcej po przepisowych 2-3 minutach czujemy, że paszczęka i usta zaczynają nas lekko piec. Jeżeli mamy popękane usta, to nawet bardziej niż delikatnie. Wypluwamy, płuczemy miejsce pracy i...

DZIAŁANIE:


Oczywiście, że nie wierzymy w cuda wypisywane przez producenta ;)


 ... i paszczęka nam opada. Przynajmniej tym z nas, które, jak ja, piją herbatę w ilościach hurtowych, palą, nie są akurat po intensywnym wybielaniu, czy nie inwestują fortuny na codzień w gabinecie stomatologicznym w licówki, za to kochają ten efekt, kiedy dentysta dotrze swoimi rozjaśniającymi maszynami w najgłębsze zakamarki.
 Błysłam sobie po gałkach ocznych ślicznie rozjaśnionymi ząbkami w lustrze, i tak jakoś przez resztę dnia mi się usta nie schodziły, bo chodziłam po domu przeglądając się z szerokim uśmiechem w każdej powierzchni odbijającej ;) Nie była to oczywiście ta aż srebrno-niebieska biel, jaką fundują nam pasty "wybielające", czyli tak naprawdę w znacznym stopniu barwiące nam ząbki na biało-błękitno, ale była to naprawdę fajna, naturalna biel ząbków, i to dużo jaśniejsza niż byłam w stanie osiągnąć pastami rynkowymi, które stosowałam już od lat. Tak szczerze mówiąc, to tylko jedna pasta mi jak dotąd pobiła ten efekt, ale to agresywna pasta do stosowania max dwa razy w tygodniu, o której też Wam wkrótce napiszę.

Ale pasta to nie tylko ścieranie osadów. Co więc z resztą?
  Czy lustrzana gładkość na ząbkach się utrzymywała długo? Oj taaak. Cały dzień nie czułam żadnych osadów na gładziutkiej powierzchni.
 A długofalowo? Nie powiem, żebym nie miała kamienia nazębnego już wcale, ale śmiało stwierdzę, że widzę różnicę w tym zakresie, nie czepia się mnie dziadostwo już tak jak dotąd [a mam bardzo porowate szkliwo, więc kamień mnie koooocha].
 Ale co mnie niesamowicie urzekło jeszcze w tej paście, to to, że po latach błądzenia między wszelakimi Sensodyne a Meridolami, przestałam mieć tak mocno nadwrażliwe ząbki, przestały mi krwawić dziąsła przy każdym myciu, a nawet mogę w końcu stosować czasami agresywniejsze specyfiki czasami, co dotąd kończyło się u mnie tak, jak na początku tego postu.
 Z apteki do natury, i to do tego dużo taniej. Co za ironia... ;) 
 Wchodzi do mojego kanonu "ukochane".



Podsumowując:
 PLUSY: polubiłam mycie zębów, i jak pluję to widzę, że osadami, które dotąd przebarwiały moje zęby a nie krwią!
MINUSY: dla tych delikatnych - intensywny miętowy smak, konieczność użycia po myciu zębów pomadki ochronnej do ust ;)

Cholera Naczelna


Recenzja w bardziej "normalnej" formie: Przepis-na-Kobiete.pl 
;)


ps.: fakt, że otrzymałam produkt nieodpłatnie do testów od sklepu Magiczne Indie, nie miał wpływu na moją ocenę.

http://magiczne-indie.pl/

21 komentarzy:

  1. Muszę sobie kupić, i córke też namówię. Jakiś cud :)A miętę uwielbiam, nawet tą bardzo bardzo mocną :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie no cud od razu ;) ale jak na pastę, na ten moment mój faworyt! :) od lat nie mogłam sobie radośnie szorować intensywnie paszczy i nie miałam tak genialnego uczucia w ustach przez długi czas, plus tak cuuudnie oczyszczonych ząbków :) aż polubiłam znów tę czynność :D

      Usuń
  2. Twoja recenzja bardzo mnie zachęciła, choć mocno miętowy smak ciut zniechęca. Ale efekt śnieżnobiałych i mniej wrażliwych ząbków chyba jednak przeważy :) Ps. Nie wiem czy Ci już pisałam, ale świetny masz zegarek ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jeżeli bardzo nie tolerujesz ostrych past, to rozważ to jeszcze raz ;) tutaj jest coś za coś ;)
      a co do zegarka, to dzięki, też go uwielbiam i potrafię nadal dawać się mu zahipnotyzowywać ;) a wiesz, od wczoraj mam też fajny kubek i bransoletkę ;) dziękuję :*

      Usuń
  3. Mam ją, ta pasta jest rewelacyjna. Najlepsza jaką do tej pory miałam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiedzi
    1. Ja też :D zwłaszcza taką pozostającą na długo :)

      Usuń
  5. bardzo kauszą mnie takie pasty... na razie używam pasty od babeczki agaffi ale tą pewnie kiedys też zakupię

    OdpowiedzUsuń
  6. Odpowiedzi
    1. w sumie, patrząc na shreka, powinnam dodać "zgaszony" jeszcze ;)

      Usuń
  7. dobra zachęciłaś mnie, chętnie wypróbuję to cudo, tym bardziej, że mocną miętę lubię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chętnie przeczytam o Twoich mrożących usta doświadczeniach ;)

      Usuń
  8. Wygląda wstrętnie ;) Ale wydaje się być interesująca...

    OdpowiedzUsuń
  9. Interesująca ta pasta, mogłaby mi się spodobać. Lubie wyroby z zielska ;) a wizualnie mnie jakość nie odstrasza.

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie mogę się doczekać, kie4dy zaczniemy używać:D

    OdpowiedzUsuń
  11. Z tymi naturalnymi składnikami to nie jest tak idealnie - producent podaje m.in. w składzie sodium lauryl sulfate czyli w skrócie SLS. to jest szkodliwy detergent syntetyczny, który z czasem kumuluje się w organizmie. Na tej stronie więcej szczegółów http://e-naturalna.pl/2010/05/sodium-lauryl-sulfate-sls-sodium-laureth-sulfate-sles/. Niestety niełatwo znaleźć pastę, która tego nie posiada, że nie wspomnę o innych kosmetykach.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

Śmiało, komentowanie nie gryzie ;) ja też ;)

Bardzo lubię i cenię każde słowo od Was, Wasze komentarze są dla mnie motorkiem napędowym :)

Staram się też odpowiadać na Wasze wpisy, pytania, i odwiedzać moich czytelników.

4cholery@gmail.com

Cholera Naczelna

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...